Nim słońce poszło spać
I księżyc wyszedł za chmur
Hadra mnie łapała
I myślałem jak zalać robaka.
Nalałem nie powiem
Ćwiartkę kawy mrożonej
Papieros klubowy w gębie
I wyzwałem Fritza na pojedynek.
Pierwsza partia spokojny byłem
Przegrałem, lecz się nakręciłem
I już pełna petów popielniczka
Nie patrzyłem, która godzina.
Przeciwnik groźny, lecz nie doskonały,
Żeby krzepy nabrać i odwagi
Wypiłem jeszcze litr herbaty mrożonej
I tak zostało, nie patrzyłem na zegarek.
Dym unosił się w powietrzu
Czacha dymi od nadmiaru ambicji
Walcząc partia za partią
By pokazać, że potrafię wygrać z Fritzem.
Już go miałem już wygrywałem
Gdy nagle zegar stanął
Fritz nie zrobił ruchu
A Ja nos na kwintę bo nie wygrałem.
A gdy już padłem kompletnie zmęczony
Hadra puściła bo zasnąłem
Gdy się obudziłem oczka miałem zaspane
I moralny nie pokój, że zaspałem swoją szansę.
Mając kaca moralnego, że mogłem przeprosić
Kobietę mych snów, a nie grać w szachy
I udawadniać, że wygram ten pojedynek
Kto ma rację, a kto nie.
Autor Jacek marek krawczyk
Kraków 2022. 08. 19
No comments:
Post a Comment
jacek-43-43@o2.pl