Było to latem
A może jesienią
Sam już nie wiem
Tyle czasu upłynęło.
Biegłem przed siebie
Nie! Szedłem chodnikiem
Wziąłem taksówkę
A może wsiadłem w autobus?
W każdym bądź razie
Do celu dotarłem.
Wszedłem – uklęknąłem
I usiadłem w ławce.
Cisza majestatyczna i powściągliwa
Chciałem wiedzieć,
Którą drogę wybrać
I nic! Nie było odpowiedzi.
Wyszedłem – światło zobaczyłem
Ludzi, przechodniów i siebie
W ciszy jaka panowała
W moim sercu, które samotnie
Biło rytmem; Ratuj się!!!
Myśli krążyły jak satelity
Wokół mi znanych ludzi,
Lecz brak odwagi wobec nich
I głos; Sam nie udźwigniesz
Ciężaru jaki cię przygniótł.
Wtem płacz dziecka usłyszałem
Matka przytuliła go do serca
A ja już wiedziałem,
Ze wszystko jest na sprzedaż
Gdy nie ma pomocnej ręki.
Pajęcza sieć a ja w niej
Tracę siły lecz trzeba żyć
W tę deszcz łez moich
Zerwały labirynt utkany
I już stanąłem na nogi
Gdy wykorzystano mój potencjał
Jaki miałem w sobie...
Teraz już jestem wolny...
Autor Jacek Marek Krawczyk
Kraków 2019.02.15
No comments:
Post a Comment
jacek-43-43@o2.pl