Zofia i ksiądz
Kiedy wsiadłem w autobus i jechałem
przez żyzne pola do wsi Orbit On siedział przy mnie i ciągle mówił
o tym jak cała rodzina wraz z gościmy świętować będzie wybranie
drogi kapłańskiej.... Ja słuchałem, a żona Zofia siedząc za mną
z synem słuchali... Więc myślę i pytam dociekliwie, a ilu będzie
gości... Skromnie 222 z dzieci-mi.... Speszyłem się bo sam nie
wiem po co jadę na te prymicje, ale żona z synem zaprotestowali i
stanowczo powiedzieli My musimy być na tym ślubie z tobą czy tez
nie, ale będziemy... I stało się nagle autobus stanął i kierowca
mówi.., panowie popchać cze ba pod górkę bo nie wyjedziemy...
Wszyscy wysiedli a On siedzi i czeka... No cóż mówi Zofia to
ksiądz i nie wypada żeby pchał... Ja już ręką machnąłem i
pcham wraz z pasażerami autobus gdy nagle zaczął padać deszcz tak
gęsty, że w minutę byliśmy mokrzy czyli my pasażery oprócz
kierowcy i księdza... Ksiądz wyszedł z autobusu otworzył parasol
i mówi.., jesteśmy na miejscu dalej pójdziemy pieszo wzdłuż
lasu... On kroczy dumnie ja dziw gam walizki, żona dźwiga walizki i
syn dźwiga reklamówki.... Nagle wyłoniła się wieś Orbit i
uradowany On.., mówi jesteśmy na miejscu... Przywitali nas i On
usiadł na honorowym miejscu, a my mokrzy na ławkach przy stole..,
chciałem zaprotestować.., coś tam pod nosem mówiłem że chcemy
się przebrać.., ale już na scenę wyszły dzieci i zaczęły
śpiewać... I tak siedzimy obserwujemy i jemy.., a ja obserwując
Jego dumnego jak paw ponieważ siedział na honorowym miejscu...
Ranek nastał i po prymicjach On czyli ksiądz podziękował.., a my
uściskali się serdecznie i jak przyszliśmy tak odeszliśmy czyli
On kroczył pod parasolem.., ja dźwigałem walizkę.., żona
dziw-gała walizkę.., a syn reklamówki.... Stoimy na przystanku i
czekamy stoimy i czekamy stoimy i czekamy i doczekaliśmy się 6
godzin stania na przystanku, a autobus nie przyjechał.. On teraz
dopiero nas zauważył i mówi no zrób coś Jacku.., no zrób coś
tak być nie może żebym Ja stał tak długo na przystanku... A ja
spojrzałem na horyzont i widzę same góry.., więc mówię wracajmy
s powrotem ponieważ słońce zachodzi... No wybacz! Same głupoty Ci
w głowie ja wrócić już nie mogę... Muszę jak najszybciej
dotrzeć do miasta.... Spojrzałem na niego i pytam cichutko prawie
do ucha..., A to dlaczego.., Też pytanie widziałeś żeby pielgrzym
wracał się z powrotem z miejsca z którego właśnie wyszedł...,
Zofia spojrzała i mówi o co właściwie chodzi księdzu.... Ja
myślę i myślę i mówię nie ma innego wyjścia jak się przebrać
w cywilne ciuchy i pójść piechotą do najbliższego zajazdu...
Zofia spojrzała i mówi... Kobiety na lewo mężczyźni na prawo do
przebieralni... Stanęliśmy na przystanku w nowych ubraniach a On
zaczął do nas się uśmiechać i śpiewa Pieniążki kto ma ten
jedzie autobusem a kto pieniążków nie ma ten idzie pieszo... A co
ci tak wesoło... Widzisz czasami i ktoś musi podjąć decyzje za
księdza.., aby mógł być sobą... No tak pewno Zofia szepnąwszy
Ci do ucha, że jesteś mężczyzna i nabrałeś wigoru do... Tak to
bywa czasami i kapłan nie pomoże gdy sutanny nie ma... No tak teraz
to i chciałbyś autobus popchnąć i nieś walizki... a żebyś
wiedział no to masz i dziwi gaj, a ja pójdę pierwszy i wyznaczę
kierunek mojej pielgrzymki do ....
Autor Jacek Marek Krawczyk Kraków
2010 rok
No comments:
Post a Comment
jacek-43-43@o2.pl